ROCZEK NA „KAŁUŻY”  – jezioro Gołubie

Jezioro Gołubie to zbiornik , nad którym się wychowałem i nad którym stawiałem swoje pierwsze , wędkarskie kroki. Stawiam je tutaj nadal , co roku, już od ponad 30-tu lat i może dlatego mam do niego ogromny sentyment. Przez te ponad 30 lat obecności na akwenie i prowadzonych od 10-ciu lat dość szczegółowych notatek , udało mi się poznać jezioro jak własną kieszeń (mimo, iż de facto zmienia się co roku… ale o tym będzie później) i „odszyfrować” zwyczaje ryb je zamieszkujących. Tą wiedzą postanowiłem się z Wami podzielić, a także zachęcić do spędzenia choćby weekendu na tą ciekawą i nadal rybną (mimo prowadzonej gospodarki rybackiej i ostatnio dość silnej presji wędkarskiej) wodą.

Według monografii, którą znajdziemy na stronie dzierżawcy wody – Gospodarstwa Jeziorowego Ełk https://gospodarstwojeziorowe.pl/lowiska/monografia-jeziora-golubie/ : „Jezioro Gołubie położone jest koło wsi Gołubie i Szczudły w gminie Kalinowo, na szerokości geograficznej 53°52,7′, długości geograficznej 22°31,6′, wysokości nad poziom morza 129,1 m i 18 km na północnym wschodzie od miasta Ełk. Powierzchnia lustra wody na podstawie pomiarów batymetrycznych wykonanych w 1965 roku wynosi 60,8 ha natomiast wg danych geodezyjnych 83,39 ha.” Biorąc pod uwagę silne tempo eutrofizacji zbiornika i datę pomiaru (1965 rok), trzeba stwierdzić, że po tych 55-ciu latach , „wody” na Gołubiach jest zdecydowanie mniej – jezioro dosłownie „znika w oczach”. Jeszcze na początku lat 80-tych , północna zatoka (zwana przez nas ,tubylców Gdańską) sięgała niemal do drogi biegnącej przez wieś i rowka-rzeczki , w którym „za późnego dzieciaka” (8-10 lat) łapało się piskorze i ślizy, a na wiosennych rozlewiskach „tarłowe” szczupaki (wiem, że teraz to brzmi mocno „niepedagogicznie”, ale wtedy czasy były trochę inne ;) ). Obecnie skraj zatoki Gdańskiej (max głębokość 50-70cm) jest oddalony od drogi o prawie 300m. Podobnie w południowej części jeziora – rzeczka Gołubica kiedyś była „drożna” i tą drogą wchodziły do jeziora choćby węgorze (tak tak – kiedyś tam były ;) ), a obecnie jej ujście, to ogromny blat porośnięty zielskiem gdzie czasami jest 10cm wody ( i nie więcej niż 30). Przed 40-tu laty , było też jeszcze kilka plaż , gdzie można było spokojnie wejść do wody po twardym dnie i wykąpać się wieczorem, gdy się przyjeżdżało z beczkowozem – dziś nie ma już nawet skrawka dna nie pokrytego zielskiem (nawet na Plaży Gminnej i Plaży Nowika zarosło kompletnie po dwóch latach). Podobnie jest z głębokością – monografia jeziora mówi: „Jezioro jest płytkie. Jego maksymalna głębokość wynosi 4,2 m, a głębokość średnia 1,9 m.. Cała powierzchnia dna ma łagodne spadki i pokryta jest grubą warstwą torfu i mułu.” Obecnie, wydaje mi się, że maxymalna głębokość nie przekracza 3m w centrum „szczudlańskiej” części akwenu (jezioro , przesmykiem, w sposób naturalny dzieli się na część „szczudlańską” – południową, w pobliżu wsi Szczudły i „gołubiańską” – północną, w pobliżu wsi Gołubie. Obie części zakończone są płytkimi zatokami), 1,5m w części „gołubiańskiej”, 50-70cm w Zatoce Gdańskiej i 30cm przy zarośniętym ujściu Gołubnicy na południu. Proces szybkiego zarastania jeziora doskonale obrazują zamieszczone poniżej fotki – mamy tu obraz mojej Mariny w roku 2010, 2015, 2019 i 2020.

W związku z tym, że jezioro jest płytkie i silnie zeutrofizowane, dość częste są tu zimowe przyduchy. Charakterystycznym zjawiskiem są też „wędrujące wyspy” (Kępy trzcin, które pod wpływem wiatru odrywają się od „ściany” i dryfują z wiatrem po jeziorze, czasem „zapychając” miejsca do slipowania łodzi i pontonów.)

Jeśli chodzi o rybostan jeziora, to naprawdę nie można narzekać. (Fakt, że zawodowi łowcy okazów drapieżnika, raczej nie mają tu czego szukać ale pozostali nudzić się nie będą… ;) ) . Sztandarowymi rybami zbiornika są szczupak („sportowy” w przedziale 45-80cm , gdzie 45cm jest wymiarem ochronnym dla tego gatunku przy limicie połowu 5 sztuk) oraz lin (jest go tu naprawdę sporo, największy, jakiego udało mi się wyjąć miał 47cm, ale znajomi trafiali takie 50+). Poza tym jest dużo okonia (takie 30+ , to nie rzadkość ale słabo reagują na sztuczne przynęty, dlatego łowimy je przede wszystkim na żywca lub spod lodu. Należy przy tym pamiętać o wymiarze ochronnym, który na wodach GJ wynosi dla okonia 15 cm. i wzdręgi (największa, jaka się trafiła miała 37 cm). Jako ciekawostkę mogę dodać, że piękne krasnopiórki łowię tu często także na spinning… i to nie tylko na paproszki – potrafią łykać nawet obrotówki w rozmiarze 4. Od 2008 roku jest też leszcz z zarybienia. Największy, złowiony przeze mnie miał prawie 40cm…). Leszcz jest niestety dość częstym gościem na linowej zasiadce. „Legendarne” są też gołubiańskie karasie (słowo celowo ujęte w cudzysłów, bowiem karaś trafia tu na wędkę niezwykle rzadko – mało kto może się takim wyczynem pochwalić, ale w siatkach rybaków widywałem ogromne sztuki zarówno złotego, mieszańca jak i japońca – to akurat efekt „żywcowania” tubylców na karaskach z okolicznych stawów i glinianek).

W tym momencie warto poświęcić kilka słów „rybakowi” na Gołubiach. Jest to jezioro „gospodarcze” i siatki był tam odkąd pamiętam.  Rybacy pojawiają się tu regularnie , co roku w maju (wtedy przez tydzień lub dwa stawiają siatki na lina, grodząc na przemian jedną lub drugą część jeziora) i raz na kilka lat jesienią, zazwyczaj na przełomie października i listopada. Szczerze mówiąc, to nie zauważyłem, by te odłowy (ale to moje subiektywne odczucie) miały jakiś wielki wpływ na wyniki wypraw wędkarskich…

Wydaje się, że zwiększająca się z roku na rok presja wędkarska (rekord, zanotowany przeze mnie  1 maja 2015 roku, to 17 łodzi i pontonów na Otwarciu Sezonu – oczywiście to niecodzienna sytuacja, ale rzadko się zdarza tu samotne wędkowanie… a jeżeli już jesteś sam, to znaczy, że naprawdę „nie żre” ) także nie ma wielkiego wpływu na pogłowie drapieżników i białorybu. Może dlatego, że tubylcy i przyjezdni stosują się do regulaminu oraz przestrzegają wymiarów i limitów, a kłusownictwo to obecnie problem naprawdę marginalny. (Nie zawsze tak było)

Tyle tytułem wstępu… Pora prześledzić, jak się kręci roczek na „Kałuży” (taki kryptnonim nosi jezioro w naszym wędkarskim slangu).

ZIMA

Swoją opowieść zacznę w styczniu, bowiem Gołubie to typowe jezioro na „pierwszy lód”, a ten pojawia się u nas ostatnio nawet w połowie lub pod koniec stycznia (wyjątkowa zima bez lodu była tylko raz – w 2020 roku …i oby więcej się nie powtórzyła). Kiedy narośnie już co najmniej 5 cm „czarnego” lodu ,rozpoczynam polowanie na „pasiaki”. Przemierzam wtedy taflę jeziora z błystką podlodową, bijąc otwory w odległości kilku metrów od pasa trzcin i oczeretów i posuwając się stopniowo w kierunku środka akwenu , szczególną uwagę poświęcając wyspom rdestnicy, której liście wtopione są w lód.

Latem i jesienią to świetne , „żywcowe” łowiska okoni, ale widać, że zapuszczają się one tu także zimą. Z jednej miejscówki zazwyczaj wyjmuję 2-4 sztuki. Niestety, częstym przyłowem na błystkę są szczupaki, dlatego warto używać metalowych lub fluorokarbonowych przyponów. (ja zakładam najcieńszy wolfram KONGERA o długości 15 cm). W miarę przyrastania pokrywy lodowej okonie żerują coraz słabiej, więc jezioro mocno traci na atrakcyjności pod kątem tej ryby. Warto tu jednak wrócić w środku zimy – jeżeli pokrywa śnieżna nie jest zbyt gruba i nie pojawia się przyducha, można pokusić je lekką mormyszką z pęczkiem ochotek. To także dobry czas na połów fantastycznych płoci (25+) metodą spławikową. Płocie z Gołubii są naprawdę przepiękne – ciemne , mocno wybarwione i przy tym bardzo silne (hol daje naprawdę sporo frajdy). Szukam ich w pobliżu wyżej wspomnianych, rdestnicowych „wysp” , na głębokości od 1 do 1,5 m. Do wywierconego otworu wrzucam lekko rozdrobnioną (chodzi o to, by nie była to mocno zbita kula) „sklepową”, zimową zanętę płociową ,a przynętę (zazwyczaj jedno lub dwa ziarna kukurydzy konserwowej) na haku 10, podaję tuż nad roślinnością porastającą dno lub w połowie wody.  Brania są zwykle gwałtowne, a hol krótki lecz bardzo emocjonujący. Z jednej miejscówki przez 2 godzinki jesteśmy w stanie wyjąć kilkanaście płoci w przedziale 25-35 cm. Na Gołubie powracam jeszcze czasem pod koniec zimy – na „ostatnim lodzie” znów odzywają się okonie , a do „spławikowych” płoci dołączają też wzdręgi 25+. Należy przy tym zaznaczyć, że wbrew pozorom , Gołubie nie są zimą bardzo bezpiecznym jeziorem ze względu na liczne odparzeliska i bobrowe żeremie, przy których nawet gruby lód jest jednocześnie bardzo kruchy. Lepiej omijać a te miejsca ,ale trzeba wcześniej poznać ich lokalizację, wypytując o szczegóły choćby tubylców…

WIOSNA KWIECIEŃ

Zaraz po zejściu lodów ,jezioro jest „martwe” i ewentualny wypad, może służyć jedynie wentylacji płuc i „odegnaniu jobla”. Z niecierpliwością czekam więc na 2-3 słoneczne dni z temperaturą około 15-tu stopni Celsjusza (wypada zazwyczaj w połowie kwietnia) –  wtedy Gołubie ożywają. Odzywają się wodne i lądowe ptaki , na tafli jeziora widać skaczącą drobnicę , gonioną przez szczupaki i okonie, a suche trzciny aż trzęsą się od buszujących w dole wielkich wzdręg, które uwijają się między łodygami w poszukiwaniu zimujących tam larw owadów i rozmaitych żuczków. I to właśnie te wielkie krasnopióry stanowią obiekt moich pierwszych, wiosennych wypraw na „Kałużę”. Na kwietniowe wzdręgi nie startuję o świcie – najlepsza pora to popołudnie, gdy woda jest już nieco nagrzana. Ja, na „swojej” kładce pojawiam się zwykle po 13-tej (czyli tuż po pracy) i zostaję tam do zachodu słońca. Na takie popołudnie zabieram 2 puszki kukurydzy konserwowej i słoiczek czerwonej, o smaku truskawkowym (od TRAPERA). Kukurydza jest jednocześnie przynętą i zanętą (Podrzucam ją niewielkimi garściami gdy brania stają się rzadsze lub po zerwanej ,dużej sztuce). Mój zestaw jest bardzo prosty – wędka 2,70 m (dość sztywny spininng o akcji Fast CUPIDO c.w. 25g) kołowrotek o stałej szpuli (ja używam rozmiar 2500) , mocowany na stałe spławik z balsy o wyporności do 4,5g i haczyk w rozmiarze 9-10. Żyłka 0,18 i przypon 0,15 (dł. przyponu do 25 cm). Między żyłką główną, a przyponem dobrze jest umieścić malutki krętlik. Grunt ustawiam na 50cm, na haczyk zakładam 2 lub 3 ziarna kukurydzy  i delikatnie zarzucam zestaw między „patyki” (staram się trafić w „oczka”). Brania są zazwyczaj natychmiastowe i bardzo gwałtowne , a hol krótki, bo obecnie trzciny zbliżyły się już na tyle do pomostu, że łowi się praktycznie spod stóp.  Kluczem do sukcesu przy tego typu łowieniu jest właśnie odpowiednie umieszczenie przynęty w łowisku – musi koniecznie wylądować między patykami ,w oczku lub jak najbliżej patyków, jeżeli do skraju trzcin mamy ponad 10m. Zauważyłem, że wiosenne wzdręgi na Gołubiach żerują falami – pół godziny intensywnych brań (wtedy nie przeszkadzają nawet zerwane sztuki , spadające z haczyka z wielkim pluskiem), potem kilkanaście minut przerwy (brania są wtedy sporadyczne i to jest czas na podrzucenie kilkunastu ziaren kukurydzy na zanętę) i powrót kolejnej fali… W ciągu popołudnia (czyli do zachodu słońca) jestem w stanie wyjąć w ten sposób nawet ponad 20 krasnopiórek w rozmiarze 23-30+ cm (mniejsze trafiają się bardzo rzadko). Trzcinowe, wzdręgowe Eldorado na Gołubiach trwa zazwyczaj przez tydzień (czasem ciut dłużej),a potem „złotka” idą gdzieś w jezioro. Wtedy jednak w kalendarzu jest już maj, można zwodować łódkę, a ja mam zupełnie inny obiekt zainteresowania – szczupaki i okonie… . Zwykło się mawiać , że wzdręga jako „rybka prosto z patelni” nie jest kulinarnym mistrzostwem świata (i to prawda), ale smażona, w octowej marynacie (1 część octu 10% na 3 częsci wody, cebula, marchewka ,gorczyca, kolorowy pieprz, liść laurowy i angielskie ziele) smakuje naprawdę wybornie. Dlatego też, nie namawiam do wypuszczania wszystkiego, co złowimy.

Ps. Podczas kwietniowego wzdręgowania , zarzucam też czasem obok (kontrolnie) wędkę na lina (z rosówką lub pęczkiem gnojaków na haczyku ,umieszczonymi tuż nad roślinnością denną) ,ale efekty są mierne – czasem uwiesi się jakiś okoń na pocieszenie)

…a poniżej galeria kwietniowych „złotek”:

W kwietniu, obowiązkowe są również szybkie wypady na okoliczne stawy i glinianki, w poszukiwaniu japońców, linów czy karpi , budzących się z zimowego odrętwienia.Praktycznie każdy gospodarz w okolicy ma na swoim pastwisku sadzawkę, staw lub gliniankę, a w niej ryby. Ja akurat jestem w komfortowej sytuacji, że mam w Gołubiach liczną rodzinę, ale zawsze można spróbować dogadać się z właścicielem.

WIOSNA – MAJ

Maj, to dla mnie (podobnie zresztą jak i dla ogromnej większości spinningistów) miesiąc z Essoxem w herbie. Wtedy na Gołubiach jestem chyba najczęściej (3-4 razy w tygodniu). Nie są to długie wyprawy – zazwyczaj 4 godzinki o poranku (przed pracą), ale pływając na silniku elektrycznym (jezioro objęte jest strefą ciszy!), zdążę w tym czasie ostukać większość ciekawych miejscówek. Nad jeziorem melduję się jeszcze przed wschodem słońca. Pakuję „Fishbota” (silnik – JAXON 65 lbs z maxymizerem, akumulator – TOYAMA 120Ah, plecak, pudło z przynętami i dwie wędki: szczupakówka RON THOMPSON STEELHEAD NANO 2,16 m cw 10-30g o szybkiej akcji , na kołowrotku DAIWA NINJA  LT 3000c – 150m żółtej pletki JMC ADVENTURE PE 1,5 , przypon 25cm tytan MIKADO  i okoniówka MISTRALL INFINITY SPIN 2,40 cw do 12g akcja fast, a na kołowrotku SHIMANO CATANA 3000FDC zielona pletka JMC ADVENTURE PE 0,5, przypon fluo 30 cm na węźle zderzakowym lub najcieńszy wolfram DRAGON o dł 15 cm., do tego średniej wielkości podbierak, kapok …i ewentualnie kolega z klamotami. Penetrację jeziora rozpoczynam zazwyczaj od płytkiej Zatoki Gdańskiej (wiosną jest tu jeszcze 50-70 cm czystej wody i trafiają się większe szczupaki i ładne oksy… . Latem zielska podchodzą niemal do powierzchni, a zatoka staje się wielkim , rybim „przedszkolem” , na którym żerują okonki i mini-szczupaczki.) Ostukuję ją rzetelnie gumkami 5-8 cm na główce max 5g (jig lub czeburaszka), małymi obrotówkami (rozmiar 2 i 3) i wahadłówkami (do 10g).  W maju,  na Zatoce sprawdzają się też małe ,płytko schodzące woblerki , „żeberka” JAXONA oraz przynęty powierzchniowe – poppery i pływające „żaby”. Przydatność tych ostatnich zacząłem testować kilka lat temu , w piękny i słoneczny poranek, gdy w „przerwie śniadaniowej” obserwowałem sobie rodzinkę perkozów (mama, tata, czworo piskląt). Rodzinka wypłynęła z oczeretów w szyku torowym, kierując się na środek Zatoki. Uroczy obrazek, radosne popiskiwania maluchów… I nagle woda się burzy, w miejscu ostatniego pisklaka w szyku pojawia się  wielki gejzer , a pozostała przy życiu trójka maluchów wraz z rodzicami , odskakują gwałtownie od rozchodzących się na wodzie kręgów i wydając głośne sygnały ostrzegawcze ,formują swój szyk dalej, szybko zmierzając w kierunku otwartej wody. Pierwszy raz w życiu widziałem taką akcję i dała mi do myślenia – trzeba próbować z powierzchni! Akurat wtedy miałem w pudełku jedynie wielkiego, chińskiego poppera, który był tam raczej dla ozdoby, ale na następną wyprawę zaopatrzyłem się już w odpowiednie „gadżety” (zostawiając przy okazji fortunę w sklepie wędkarskim).  Muszę powiedzieć, że łowienie z powierzchni jest bardzo emocjonujące i efektowne, choć nie przynosi aż takich wyników jak można by się spodziewać, bo bardzo trudno jest rybę zaciąć… Szczupaki dość często atakują gumową żabę „skaczącą” wśród rzadszych „patyków” , nad „rżyskami” po wyciętej trzcinie czy na skraju zeszłorocznych kapelonów, ale jeszcze częściej nie trafiają , zostawiając po sobie gejzer na wodzie i wędkarza z mocno podniesioną adrenalinką. Niemniej, dla tych widoków chociażby i tej adrenalinki właśnie, warto spróbować. Lepszą skuteczność ma popper SG 8cm Real Perch ( ale w „bulgotnika” trafiają przede wszystkim okonie), zaś prawdziwym „zatokowym killerem” okazała się guma Sebille – imitacja wzdręgi dł 10 cm na lekko obciążonym haku offsetowym schowanym w przynęcie, sciągana skokami ,z opadem w przerwie. (chociaż tu też są czasem kłopoty z zacięciem).

Po dokładnym opukaniu zatoki lekkimi przynętami, wypływam na „gołubiańską” część jeziora i poruszam się po niej zakosami – od brzegu do brzegu, robiąc przystanki co kilkanaście metrów lub dając się ponieść fali… Dłuższy przystanek robię przy cyplu, dzielącym jezioro (bo czają tam zawsze jakieś drapieżniki), a potem, nadal poruszając się zakosami lub w dryfie, obławiam „szczudlańską” część zbiornika. Szczególną uwagę poświęcam tu płytkim zatoczkom i oczkom w trzcinowiskach oraz ich skrajom. Ostatnim dłuższym przystankiem jest „rdestnicowy las” przed Zatoką Szczudlańską – tu czają się największe zębacze i ładne oksy , więc warto poświęcić mu więcej czasu. Tuż przed zakończeniem wędkowania, obławiam jeszcze okolice kładek w pobliżu Mariny. Na „otwartej” części zbiornika, używam już 10 cm gum (SG Cannibal: Fire Tiger, Policjant, Wzdręga i Okoń, SG  , biały Manns 3 Predator, dobre są też „Adaśki” i kopyta od Relaxa) na 5g główkach jigowych, większych obrotówek ( Gliwa 4, Manyfik 4 i 5, Mepps 4 i 5) oraz wahadłówek (MORS 1 srebrno-miedziany, MORS 1 srebrny, MORS 3 srebrny, „Wydra” od Jaxona (złota wzdręga).

Wiosną, z Gołubii rzadko spływa się o kiju… Co prawda, na wędce jest mniej ryb niż jesienią, ale upolowanie kompletu wymiarowych „czterdziestaków” nie stanowi problemu. Stąd prośba – mimo, że limit jest wysoki (5 sztuk), to nie zabierajmy z jeziora więcej niż nam potrzeba (2 sztuki to chyba max na kolację ;) )… Być może wtedy oprócz „sportowych” ,częściej będziemy trafiać te „okazowe” (70+) essoxy J. Poniżej galeria majowych essoxów:

 

C.D.N.